Moja molinezja

czas trwania → 75 minut

Spektakl inspirowany „Nowohucką telenowelą” Renaty Radłowskiej.

Paweł Kamza po przeczytaniu „Nowohuckiej telenoweli” zrobił spektakl. O czym? O miłości w czasach zarazy – tu rozumianych jak czas, w którym ludzie doświadczają sytuacji granicznych. Oraz o tym, jak głębokie potrafi być uczucie i jaką daje siłę.

Moja Molinezja to pełna ekspresji historia barwnej nowohucianki. Halina jest z wykształcenia fryzjerką, ale potrafi też wróżyć. Jej mąż Zbyszek od dziesięciu lat jest taksówkarzem (i zapalonym wędkarzem).
Otrzymują spadek po cioci Eli - dom na wsi. Pojawia się więc Jakub – brat Zbyszka, by zdecydować, co dalej ze spadkiem. Wraz z nim powraca też dawna miłość do Haliny…

Co znaczy słowo DOM w dzisiejszych czasach? Czym jest RODZINA? Z czym wiąże się słowo KOCHAM? Co to znaczy, gdy coś jest „MOJE”?

Przyjdźcie się przekonać i zanurzcie w niesamowitej nastrojowości przepływającej ze sceny wprost na widownię. Niesamowity klimat spektaklu tworzy, oprócz surrealistycznej scenografii i kameralnego światła, folkowa muzyka na żywo (śpiew i skrzypce Joanna Słowińska i Jan Słowiński w fortepianowym tle Pawła Moszumańskiego).


 Fot. G. Głazik 

Reżyseria i dramaturgia
Paweł Kamza
Muzyka
Joanna Słowińska, Jan Słowiński, Paweł Moszumański
Choreografia
Iwona Olszowska
Scenografia
Małgorzata Szydłowska
Występują
Mateusz Janicki, Tomasz Radawiec, Tadeusz Ratuszniak, Olga Szostak, Edyta Torhan
Produkcja
Teatr Łaźnia Nowa
Premiera
6 listopada 2009

Recenzje

Kamza zaprasza nas na zakamuflowaną stypę po Talii, która trwa przez cały czas jej choroby. Dziwne, ale opowieść o chorobie, o chemii, o pożegnaniach i bezradności wróżki, która nie umie sobie wywróżyć ani życia, ani śmierci, jest rzeczywiście chłodna, wyestetyzowana. Kamza nie chce wzruszać, szuka formalnego języka, jakby chciał o tym mówić wyłącznie jako bezstronny obserwator. Dopiero w ostatniej scenie odkrywa karty.

Dlatego trzeba myśleć o tym przedstawieniu i opisywać je właśnie od końca. Od raniącego nas finału. Bo dopiero po tym przeżyciu inaczej patrzymy na bohaterów, rozumiemy intencje reżysera. Kamza bardzo wiele musi ukryć, wiele w sobie zabić, żeby być w tym przedstawieniu właśnie taki. Doceniając ten gest, pytam sam siebie: czy warto? Teatr jest generalnie od wyobrażania sobie umierania, śmierci, światów niemożliwych. Co się jednak dzieje, kiedy wyobraźni nie starcza? Kamza chce wyjść od konkretu - od prawdziwych historii i ludzi z książki Radłowskiej, ale czasem fikcja, szaleńcza jazda po asocjacjach, nierzeczywistość scenicznego świata bardziej zbliżają nas do eschatologicznego drżenia. Mówiąc wprost, wolałbym, żeby Kamza wystawił na przykład , ,Król umiera, czyli ceremonie", a reżyserując płakał niż udawał, że da się pokazywać śmierć na zimno.
Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna nr 227 dodatek - Kultura