Moralność Pani Dulskiej, czyli w poszukiwaniu zaginionego czakramu

czas trwania → 90 minut

Moralność Pani Dulskiej w Łaźni Nowej dowcipnie i surrealistycznie zagląda pod dywan, spódniczkę i pod płaszczyk krakowian, kiszących się artystycznie po knajpach. Przyjdźcie zobaczyć, jak wyraża się drobnomieszczaństwo i zakłamanie. Zbulwersujcie się, gdy zabrzmi ballada Maleńczuka o piesku wawelskim.

Dzisiejsza moralność ma już nieco inny wymiar…

Kołtuństwo się unowocześniło, zapyziało na kolorowo i skisło multimedialnie. Stąd też współczesny syn Dulskich, Zbyszek, to podstarzały, egoistyczny, niespełniony student sztuk wizualnych. Jego życie wypełniają zrzędliwe rady
rodziców, zblazowane podrywy i nieudane manifesty. Wtem na dywaniku artystycznego salonu krakowskich Dulskich staje gumiak nieartystycznie ponętnej nowohuckiej służącej – Hanki...

Z o b a c z c i e:

-jak współczesna moralność i dulszczyzna powraca do propagandy lat 50., kiedy to przeciwstawiano nowohuckic  ludzi pracy krakowskim dekadentom i drobnomieszczanom!
-jak Dyrektor Łaźni dostaje „w karczycho” od aktora i znika ze sceny!
-jak przypina się Nowej Hucie order „świeżego powietrza”!
-spektakl magiczny, wizyjny, prowokujący i bezlitosny!
-rękawicę rzuconą teatrowi mieszczańskiemu!

Ballady dydaktyczne: Pan Maleńczuk

Skrecze krakowskie i dźwięki nowohuckie: Andrzej Bonarek

Film "Shitty Kraków": Jakub Palacz

Taniec Baranów: Grupa Boso

 

Bartosz Szydłowski – reżyser:

Wyraźnie w tym dramacie mamy przeciwstawieństwo dwóch światów. Mieszczańskiego- krakowskiego i tego drugiego z punktu widzenia Dulskich gorszego, do którego należy Hanka. Z jednej strony kołtun, który dusi w nas prawdziwe ludzkie odruchy, umiejętność dostrzegania spraw ważnych. Kołtun, który broni iluzji, wygody, samozadowolenia. Z drugiej strony siła uczucia,  ufność – coś bardzo silnego w swojej prostocie. Czy na to można nałożyć siatkę krakowsko-nowohucką? To kwestia indywidualnego odczucia, co kogo dusi w naszym mieście i co wydaje mu się wyzwoleniem. Nigdy nie wiemy kiedy to „czarne co tu pełza” włazi do naszego sypialnego pokoju i pozostaje do końca życia. Ja opowiadam o tym, że krakowski kołtun jest tak silny, że bez większego trudu może zanieczyścić każdy ideał. Podążam w kierunku Zbyszka. Rezygnuję z intrygi na rzecz opisu jego uwikłania i niemocy. To historia wielkiej porażki życiowej, utraty czegoś, co mogło zmienić życie, otworzyć oczy, dać szczęście, a zostało zatracone. W spektaklu występuje nowohucianin. Ryszard Słabczyński gra krewnego Hanki. Wnosi na scenę wobec tego całego świata gry, konwencji i przerysowania – zwyczajność, prostotę... Hanka nie odchodzi z garścią banknotów z domu Dulskich. Słuchając w końcowej scenie opowieści Ryszarda o latach jego młodości, o radościach, o życiu człowieka szczęśliwego, dokonuje wyboru. Wraca tam skąd przybyła. Silniejsza i bardziej pewna, że wszelki ciężar łatwiej będzie jej nieść wśród ludzi, którzy ją kochają i szanują. W zupełnie odmiennej sytuacji pozostaje Zbyszek. Jego konformizm i ucieczka od miłości zapowiada szaleństwo i pasmo udręczeń. W naszej „Moralności...” jest więcej pytań niż puent. Nie wierzę, że „znowu można żyć po bożemu”. Popełniając te same błędy po raz kolejny grzęźniemy coraz bardziej, coraz bardziej, aż w końcu zastygamy w braku jakichkolwiek uczuć i odruchów. Pozostają puste gesty, statuetty del kołtuno, jak śpiewa w spektaklu Maciek Maleńczuk.


Fot. G. Głazik

Reżyseria
Bartosz Szydłowski
Autorka
Gabriela Zapolska
Scenografia
Małgorzata Szydłowska
Multimedia
Dawid Kozłowski
Występują
Janusz Chabior, Kalina Hlimi-Pawlukiewicz, Tomasz Radawiec, Ryszard Słabczyński, Olga Szostak, Bartosz Szydłowski, Edward Wnuk, Edyta Torhan, Anna Wielgucka
Produkcja
Teatr Łaźnia Nowa
Premiera
18 kwietnia 2009

Recenzje

Zaczyna się efektownie od cytatu z filmu „Takiego pięknego syna urodziłam”. Nowa Dulska wymyśla czterdziestoparoletniemu synowi artyście, że już nic z niego nie będzie. A on nagrywa tę awanturę kamerą cyfrową. Zbyszko u Szydłowskiego jest najważniejszą postacią. To nie tyle domowy pasożyt i pantoflarz-hulaka, co nieudany twórca, egoista i cynik. Podobała mi się ironia Janusza Chabiora w tej roli. Chabior gra podstarzałego studenta sztuk wizualnych, który wszystko zaczyna, a nic nie kończy. Naśladuje gesty Wyspiańskiego, Witkacego, Kantora, nawet Koszałki. Wrzuca do niszczarki nieudane manifesty, uwodzi kobiety byle jak i miota się pośród rodzicielskich podpowiedzi, co dalej. Jest jak wampir emocjonalny, który na koniec sam siebie wyssał.

Sztuka Zapolskiej w wersji Szydłowskiego puchnie od wtrętów i współczesnych analogii. Dezyderata z Piwnicy pod Baranami gryzie się z rymowankami Maleńczuka, popisy młodej grupy tanecznej nijak nie dadzą się pogodzić z opowieścią naturszczyka z Huty (gra wujka Hanki) o jego karierze bokserskiej. Co scena to inna konwencja, przeskok estetyczny. Dialog Zbyszka z mamą przybiera raz formę bebechowatej awantury, innym razem brzmi jak pastiszowy operowy duet. Szydłowski goni za skojarzeniami, pomysłów formalnych ma tyle, że można by nimi obdzielić cztery inne spektakle. Nie lepi się z nich nic spójnego, a mimo to ta parada atrakcji wciąga widza. Wyliczać atuty spektaklu można długo: uroda plastyczna poszczególnych scen, sprawnie uruchomione multimedia, kapitalny montaż, frapująca przestrzeń i czytelna fabuła…

Pod pretekstem inscenizacji dość w zasadzie nieskomplikowanej sztuki Zapolskiej Szydłowski wykonuje atak na odwieczne podwawelskie intelektualne zakiszenie. Kraków to miasto, gdzie zamiast tworzyć nowe idee i wybitne dzieła „kupczy się i dupczy” bez sensu. Może to i prawda, ale do mnie tak podana publicystyka nie trafia. Satyra na arbitrów artystycznej elegancji żerujących na pseudoartystach w typie Zbyszka i puszczających bąki na kanapie (jest taka scena w spektaklu) nikogo tak naprawdę nie obraża. Bo rozpoznać się mogą w nich wszyscy albo nikt. Jeśli już Szydłowski chce walić Kraków po pysku, to zamiast bawić się w aluzyjki i mrugnięcia, niech mówi otwartym tekstem i po nazwiskach (po coś w końcu wchodzi na scenę jako tata Dulski!), kto konkretnie nie zasłużył na miano autorytetu, kto dławi sztukę w naszym ukochanym mieście… Niech wywrzeszczy swą złość i rozgoryczenie. Zapolska nie byłaby wtedy do niczego potrzebna.
Łukasz Drewniak
Dziennik