W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku sprawą zabójstwa Jolanty Brzozowskiej żyła cała Warszawa i pół Polski, karmiły się nią żądne sensacji media. Społeczeństwo chciało zaś linczu na młodocianych mordercach, z których najbardziej znienawidzona była ona – ładna, dobrze ubrana, wygadana i pewna siebie za chwilę maturzystka – Monika Osińska. Osa. Nie ona dokonała okrutnego czynu, ale miała kierować dwójką kumpli. I to w nią uderzył tajfun społecznej nienawiści. Monika Osińska została skazana na dożywocie. Zza krat wyszła warunkowo po odbyciu 27 lat wyroku. Książkę o niej pisała wybitna, nieżyjąca już reporterka Lidia Ostałowska, ale pracy nie dokończyła, bo jej myślenie rozminęło się z oczekiwaniami bohaterki. Ostatecznie opowieść o Osie podjął Wojciech Tochman, czego efektem była wstrząsająca Historia na śmierć i życie. To właśnie ona stała się podstawą dla zrealizowanego w Teatrze Studio w Warszawie hipnotyzującego przedstawienia Natalii Korczakowskiej.
Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie to teatr prawdziwie bezkompromisowy, choć nie wyrzeka się czułości. Daleki od moralizowania, chwilami oskarżycielski, a przecież tak daleki od jednoznaczności. Na scenie Studia wielka klatka – więzienie, studio telewizyjne, pod ścianą z krat lodówka. Wszystko w jednym, świat w zmniejszeniu, jakiego po wyroku i w oczekiwaniu nań doświadcza Osa (Wiktoria Kruszczyńska). Po obu stronach wielkie ekrany, na których widzimy zbliżenia twarzy aż do detalu – potu na skroniach aktorów. Nie jest to jedynie filmowy trick, zastosowanym przez twórców dla spotęgowania efektu. Chodzi o skrócenie dystansu wobec postaci, o to byśmy niemalże weszli w nich, mając poczucie braku ucieczki od nich i ich sytuacji. Siła widowiska Korczakowskiej polega także na tym, że zachowując epicki wymiar, pozwala wejść z samą historią, bohaterkami i bohaterami, aktorkami i aktorami w więź niemal intymną. Wspaniałe role młodej Wiktorii Kruszczyńskiej, Mai Pankiewicz, Dominiki Ostałowskiej i całego zespołu Studia. Głos przeciw karze dożywocia, jakiego nie da się zapomnieć i zlekceważyć.
Fot. Natalia Kabanow